środa, 9 października 2013
Rozdział 17 Next disappointment
Obejmowałem Harry'ego i lekko nas kołysałem. Siedzieliśmy na kanapie w salonie. On wtulał się w moją koszulę. Od wyjazdu Eleny ciągle płakał. Chłopcy zostali żeby mi pomóc. Nie wiedziałem jak go pocieszyć. Nie chciał rozmawiać, nie dał sobie pomóc. Wymieniałem z Liamem zmartwione spojrzenia. Jutro mieliśmy zaplanowany koncert a jeżeli dalej tak pójdzie to w takim stanie Harry nie będzie w mógł występować.
Nawet nie zauważyłem kiedy oddech chłopaka się wyrównał, a on zasnął. Nie miałem możliwości, żeby go przenieść na Jego łóżko ponieważ na pewno by się obudził. Więc Zayn podszedł, delikatnie go przytrzymał, ja w tym czasie wstałem i położyliśmy go na kanapie. Niall przyniósł koc którym go przykryliśmy. Po cichu przeszliśmy do kuchni i dopiero tam mogliśmy rozmawiać normalnymi głosami.
-On chyba na serio się zakochał...- westchnął Liam i oparł się o blat.
-Tak - potwierdziłem.
-A widzieliście jak się żegnali? Jakby nie mieli się już nigdy spotkać - zauważył Zayn,
-Eh... Stałem najbliżej i słyszałem ich rozmowę. Chyba sobie obiecali, że jeszcze się zobaczą ale typowo to było pożegnanie jakby 'na zawsze'. - mruknąłem.- No i Hazz dał Jej naszyjnik.
-Jaki?- spytał zdziwiony blondyn.
-W kształcie papierowego samolocika.- wyjaśniłem.
-Aha! Harry taki ma. Oddał Jej swój? - zdziwił się Liam.
Pokręciłem głową.
-Nie. Myślę, że swój ma przy sobie. Teraz mają oboje identyczny...
'to jakby dowód jego miłości" pomyślałem.
*Perspektywa Harry'ego*
Poczułem mokre i zimne muśnięcia na policzku. Otworzyłem niechętnie powieki i przetarłem oczy. Lily siedziała naprzeciw mojej twarzy i wlepiała we mnie swoje brązowe oczy. Miała... smutne spojrzenie.
-Nie tylko ty mała...- mruknąłem.
Powoli podniosłem się do pionu i rozejrzałem po pomieszczeniu. "Chyba mi się przysnęło" pomyślałem rozmasowując bolący kark.
Szczerze? To czułem się fatalnie i jeżeli tak mam się czuć do końca życia to chyba wolę umrzeć. Ruszyłem do łazienki żeby się trochę rozbudzić. To co zobaczyłem w lustrze to na pewno nie ten sławny, przystojny i seksowny Harry Styles jakiego zna cały świat. Loki sterczały na wszystkie strony świata, szare cienie pod oczami, przekrwione oczy i wymięta koszulka.
Nachyliłem się nad zlewem, nabrałem w dłonie zimnej wody i pochlapałem sobie twarz. Z zamkniętymi oczami wyciągnąłem ręką w prawą stronę po ręcznik gdy niespodziewanie dłońmi natrafiłem na... czyjeś włosy?!
-Harry?
-Louis?! Co ty robisz? - Spytałem nadal stojąc z zamkniętymi oczami.
-Właśnie chciałem spytać o to samo. Trzymaj... - wepchnął mi w dłonie jakiś ręcznik którym osuszyłem twarz.
-A więc... Jak się czujesz? - Spytał ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Westchnąłem głośno i wyruszyłem ramionami.
-Szczerze? To chyba nigdy nie czułem się gorzej.- wyznałem przyjacielowi co jeszcze bardziej powiększyło Jego zmartwienie.
-Chodź, zjesz coś. Pewnie jesteś głodny.- wyszliśmy z łazienki.
Jesli miałem być szczery to nie miałem najmniejszej ochoty na jedzenie ale postanowiłem wmusić coś w siebie.
-Która w ogóle jest godzina? - spojrzałem na okno za którym panowały ciemności. Pustą ulicę oświetlały jedynie lampy uliczne, dające słabe oświetlenie.
-W pół do pierwszej. - Tommo podał mi talerz z kanapkami i kubek z herbatą.
-Dziękuję Ci Lou- spojrzałem na Niego z wdzięcznością. Skarb taki przyjaciel.
Wziąłem pierwszego gryza kanapki z serem. W kuchni tak jak w całym domu panowała cisza.
-Reszta już pojechała?
-Tak. - Brunet podrapał się po głowie - Paul kazał Nam się jutro stawić o 9.00.
Co? Jęknąłem w myślach.
-Mamy wywiad dla PopSugar o This Is Us. -ciągnął przyjaciel. Ugh. Serio? Skrzywiłem się na słowa przyjaciela.
-Czemu tak wcześnie? - mamrotałem.
Louis przyglądał mi się popijając swoja herbatę. Odsunąłem od siebie pusty talerz i upiłem kilka łyków gorącego płynu.
-Kochasz Ją?- zakrztusiłem się herbatą i zacząłem kaszleć.
-Co?! - wyrzuciłem.
-No... Czy Ją kochasz? - powtórzył niepewnie Tomlinson.
No co za pytanie! Oczywiście, że... tak.
-Ch-chyba tak.- spojrzałem w ziemię. Unikałem Jego zaciekawionego spojrzenia.
Nie lubiłem takich rozmów. Zawsze uciekałem od takich tematów.
-Dałeś Jej naszyjnik z samolocikiem. Identyczny z Twoim...- do moich uszu dotarły kolejne słowa. Nagle ten kawałek srebra na mojej piersi zaczał mi strasznie ciążyć. Czułem na sobie spojrzenie Louisa.
Bawiłem się nerwowo swoimi palcami. Dłoń bruneta spoczęła na mojej ręce.
-Znajdziemy ją. Spotkasz ją jeszcze.- uniosłem wzrok na niebieskie tęczówki wpatrujące się we mnie z przejęciem.
-Proszę tylko nie obiecuj...- odpowiedziałem płaczliwym głosem.
-Dobrze.
Chyba pierwszy raz czułem się tak nieswojo przy LouLou. Był dla mnie jak brat a teraz nagle zabrakło mi języka w gębie. Po chwili znowu się odezwał.
-Styles widzę, że coś się dzieje. I wiem, że to już nie chodzi o to, że tęsknisz za Eleną. Co jest? - kurde! Jak on to robi? No i co ja mam mu powiedzieć?! ''Wydaje mi się, że przyjaciółka Eleny, Kate zmusiła ją do wyprowadzki i teraz dzieje sie z Nią coś złego''.
-Zgadzam sie z tobą - usłyszałem. Co? Na co się zgadza? Chwila... czy ja to powiedziałem na głos?!
-Od początku mi nie przypadła. - stwierdził przyjaciel.
-Czyli... Ty mi wierzysz?- zapytałem zaskoczony. Louis pokiwał głową. Miałem ochotę go ucałować. Byłem niemal pewien, że mnie wyśmieje lub pomyśli, że zwariowałem. Poczułem ulgę. Nie byłem w tym sam.
-Dzięki stary.
-Jeszcze mi nie dziękuj... Jeżeli mamy rację to jaki jest plan? Szukamy Eleny?
-Co? Ale gdzie? Nie wiemy gdzie pojechała.
-Do Polski!- 'zabłysnął' Lou. Wywróciłem teatralnie oczami.
-No co ty. Nie znamy adresu, nie znamy Jej telefonu ani Kate... Nie mam nic.- westchnąłem z rezygnacją.
-Ej ale bez żadnych dołków mi tutaj. Przecież jestem Louis Tomlinson!- wyszczerzył się.
-A ja Harry Styles, i co? - mruknąłem.
-I to, że jesteś milionerem, gwiazdą rozpoznawalną na całym świecie i możesz wszystko.
-Jezu Lou, nie pomagasz.- warknąłem.
-Dobra. Zadzwonimy do Paula. - zarządził.
-Co? Po co?
-No ja to po co... On Nam pomoże.
*15:52*
-Dobra panowie. Czy Elena ma tutaj jakąs rodzinę? - Paul spojrzał na mnie uważnie.
Chwilę się zastanowiłem i przytaknąłem.
-Znasz adres?
-Taak...
-Świetnie. Ruszamy. Ubierzcie się. - oznajmił. Zrobiłem wielkie oczy.
Za cholere nie chciałem jechać do Jej rodziny. Szczerze wątpię, że sie czegoś dowiemy. Niechętnie wstałem i ubrałem buty. Narzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem za Lou z domu. Wsiedliśmy do naszego Vana i ruszyliśmy pod wskazany prze ze mnie adres.
Po niecałych 20 minutach dojechalismy pod niewielki dom. Rzuciłem zbolałe spjrzenie Paulowi i wyszedłem z auta. Stanąłem na chodniku i czekałem aż wysiądą z samochodu. Po chwili przednia szyba zjechała w dół.
-A ty na co czekasz Styles? - spytał menadżer.
-No chyba żartujesz?! Nie pójdę tam sam. - załozyłem ręcę na piersi niczym małe dziecko.
-Ponieważ...
-Bo... Bo nie! Lou idziesz ze mną. - zarzadziłem stanowczo.
-Nie. Lepiej żeby Paul poszedł.
-Tak. To bedzie podejrzane jak dwa nastolatki zaczną wypytywać nieznajomych ludzi.
-Ej! Ja nie jestem już nastolatkiem! - krzyknął urażony Louis.
-Siedź cicho i tu czekaj. - mruknąłem i ruszyłem z Paulem w stronę drzwi. Spojrzałem ponuro na dzwonek i przcisnąłem guzik.
Usłyszelismy kroki po drugiej stronie i po chwili stanął przede mną wujek Eleny.
-D-dzień dobry- zacząłem niepewnie.
-Czego chcecie? - rzucił zły.
No przecież dopiero przyszliśmy a już jest zły?! Jezu co z tym człowiekiem nie tak.
Patrzyłem na moje bardzo ciekawe trampki bojąc się odezwać. Na szczęście menadżer mnie wyręczył bo Ciota Styles boi sie rozmawiać z dorosłym.
-Chcieliśmy z panem porozmawiać. Chodzi o Elenę. - zainterweniował Paul.
-Co? Tą suke?! Nie obchodzi mnie ona...
-Dobrze, rozumiemy. Ale nas obchodzi więc mógłby nam pan pomóc?
-Nie sądzę.
-Potrzebujemy tylko kilku informacji. - nalegał.
-Uh... no dobrze ale się pośpieszcie - skrzywił sie wujek.
-Wiemy, że Elena wyjechała do Polski. Wie pan może gdzie mogła dokładnie pojechać? Ona stamtąd pochodzi więc...
-Nie wiem. Nic nie wiem! To prawda, urodziła się tam ale nie znam adresu. - odparł oschle.
-A może pańska żona wie?
-Kurwa odwalcie się od nas! Nie dość, że mi córka zginęła to jeszcze zawracacie dupę jakąś zdźirą.
-Podejrzewamy, że Rachael jest z Eleną. - odezwałem sie w końcu cicho.
Twarz mężczyzny nagle zastygła a po chwili pojawiło się na niej zdziwienie.
-Czekajcie.- rzucił i wszedł w głąb mieszkania. Staliśmy w progu i czekaliśmy niecierpliwie. Rzucałem Paulowi zmartwione spojrzenia na co on mnie co chwile uspokajał. Nagle w progu staneła niska kobieta ze smutnym wyrazem twarzy.
-Dzień dobry.
-Wiemy, że pani córka zagineła. Przypuszczamy gdzie i z kim może być ale potrzebujemy od państwa jednej informacji która pomoże nam...
-Tak? Jaka? - przerwała mu kobieta.
-Potrzebujemy adres zamieszkania Eleny w Polsce. Może jej dom rodzinny ale jakiekolwiek miejsce gdzie mogłaby pojechać.
-Tak, tak. Jasne. Juz podaję. - szybkim krokiem udała się do mieszkania i po chwili wróciła z karteczką z adresem.
-Bardzo pani dziekujemy - podziekowałem gorąco. Posłałem jej duzy uśmiech i zacząłem biec w stronę samochodu. Paul również podziękował i wrócił do auta.
-Mam Lou! Mam adres! - wykrzyczałem.
-Cieszę się - posłał mi ciepły uśmiech.
Po chwili Paul zajął swoje miejsce, a na moja twarz wrócił smutek.
-Słuchaj Styles, zorganizuję nam ochronę, samochód, wszystko trzeba załatwić. Wy siedzcie w domu i nigdzie się dzisiaj już nie ruszacie. Louis- zwrócił sie do szatyna- pilnuj Harry'ego.
-Jasne - przytaknał Tomlinson.
Spojrzałem na Londyn za szybą auta. Jaki on naiwny... Naprawdę nie miałem zamiaru czekać do jutra. Każda godzina, minuta, sekunda się dla mnie liczyła.
Paul dowiózł nas do domu dopiero po 17, ponieważ w mieście o tej godzinie były same korki. Nie ma się co dziwić. W końcu Londyn, a poza tym o tej godzinie wszyscy kończą pracę.
-Idziesz czy zostajesz? - ocknąłem się i pokiwałem głową do przyjaciela. Wygramoliłem sie z auta i ruszyłem do drzwi. Jak tylko przekroczyłem próg domu pognałem do swojego pokoju. Wyciągnąlem z szafy jakąś torbę ale po chwili zrezygnwałem z niej i wziałem sówj plecak. Torba jest za duża...
-Wszystko ok? - przyjaciel pojawił sie w drzwiach. Spojrzałem na Niego zdenerwowany.
-Nie Lou, nie jest.
-Czy ty... Ty sie pakujesz? Nie możesz dzisiaj wyjechać. Nie sam. - pokiwał stanowczo głową.
-To jedź ze mną- odparłem wrzucając do plecaka czystą koszulkę i bieliznę. Co jeszcze... Co jeszcze się przyda? Zapakowałem portfel, telefon, paszport i kluczyki do auta.
-Chwila, chwila... Lecisz do Polski?!
-No chyba nie pojadę samochodem. - parsknąłem.
-Harry to jest szalone - rzucił Tommo i usiadł na moim łózku.
-No to powiedz mi co mam robić?! Co?! Masz jakiś lepszy pomysł? Skąd mam pewność, że nic jej nie jest? Może juz nie ży...
-Stop! Przestań. - Louis przeczesał reką włosy. Westchnął cięzko i podszedł do mnie. - Jadę z tobą.
-Dziekuję. Zawsze mogłem na Ciebie liczyć. - powiedziałem poważnie. W duchu świętowałem.
Nie będę sam.
-Ale wiesz, że mamy przejebane u Paula
-Taaak... Wiem.
Szybko zapakowaliśmy wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Louis przygotowywał Lily a ja szukałem w internecie najbliższych lotów do Polski.
-Harry ale przecież zwierząt nie można zabierać. Takimi liniami musimy lecieć bez Lily. - przypomniał przyjaciel który nagle zjawił się obok mnie.
-Nie ma mowy - pokiwałem głową. Myślałem intensywnie jak roziwązac problem.
-Moglibyśmy ją zabrać naszym samolotem ale wtedy...
-Nie powiemy Paulowi. - od razu wykluczłem ta opcję.
-Dlaczego?! Słuchaj, cokolwiek nas czeka w Polsce może być niebezpieczne. Wybłagam Paula, żebysmy lecieli dzisiaj. Nie dośc, że dostaniemy sie tam szybciej, to bezpieczniej.
Nadal byłem nie przekonany. No musi być jakiejś wyjście.
-No chyba, że polecimy bez Lily. Inaczej sie nie uda. - westchnął.
-Dobrze. -powiedział cicho. -Ale ty dzwonisz do Paula.
-Eh mam nadzieję, ze doceniasz jakiego masz przyjaciela. To Twój problem, nie mój.
-Docieniam Lou. Dziękuję Ci jeszcze raz - podszedłem do niego i go przytuliłem. Na początku był trochę zdziwniony ale po chwili przyciagnął mnie do siebie.
Zająłem się organizowaniem rzeczy Lily i kilu innych które, jak twierdziłem, mogłyby nam się przydać. W tym czasie Louis dzownił do Paula. Nie miałem pojęcia jak zareaguje na mój pomysł. Dopiąłem ostatnią torbę i pogłaskałem owczarka za uchem.
-Hazz!
-Idę! - odkrzyknałem i niemal w sekunde pokonałem dzielący nas salon. Z napięciem patrzyłem na przyjaciela. - I co? Zgodził się?! No gadaj!
-Spokojnie, spokojnie. Jakoś go wybłagałem. Przyjadą po nas o 20. Mamy być już gotowi. Startujemy naszym prywatnym samolotem. Higgins nawet zorganizuje nam uzbrojonych ochroniarzy. - uśmiechnął się szeroko.
-Jezu kocham Cię - rzuciłem sie na niego już po raz drugi. Usłyszałem głośny śmiech szatyna. Odsunąłem się od Niego i spojrzałem na zegar.
-Mamy jeszcze niecałą godzinę.
-Tak...
Cały lot siedziałem zdenerwowany wpatrzony w widok za oknem. Louis spał sobie smacznie obok mnie na fotelu, a Lily leżała przy mojej nodze. Nawet dobrze znosiła podróż.
-Za 20 minut lądujemy. Zbudź Louisa - oznajmił Paul i zniknął w pomieszczeniu obok. Westchnąłem w duchu i jeszcze raz zerknąłem za okienko. Już zaczynaliśmy się zniżać, właśnie zanurzaliśmy się w gęste białe chmury. Oderwałem wzrok od widoku i spojrzałem na Lou.
-Louis... - mruknąłem do Niego i delikatnie nim patrząsnąłem.
-Mar...chew...ki...ki... - wyjęczał przez sen a ja zrobiłem do siebie głupkowatą minę.
-Boo bear... - zaśpiewałem. - So get up, get up...
Patrzyłem z niedowierzeniem na Niego. Nie mogłem sie nadziwić jakim cudem jeszcze nie spadł z fotela jeżeli leżał w takiej pozycji. Dość zabawnej...
-Tomlinson wstań do jasnej cholery! - powiedziałem głośniej a on gwałtownie podniósł głowę i spojrzał na mnie wielkimi oczami.Jakby go ktoś trzepnał...
-Lądujemy za 20 minut. Ogarnij się trochę. - powiadomiłem go.
Zrobił naburmuszoną minę dziecka któremu ktoś zabrał balonika i przeciągnął się. Postanowiłem pójść do menadżera i podpytać go jaki jest plan.
-Zaraz wracam. -rzuciłem i ruszyłem do pokoju w którym przebywał Higgins. Siedział na fotelu i rozmawiał z kimś przez telefon. Ręką dał mi znak, że mam poczekać więc usiadłem obok i wpatrywałem sie w podłoże samolotu.
-Tak. Czekajcie tam na nas... Dobrze. Widzimy sie na miejscu - zakończył rozmowę i spojrzał na mnie.
-Słucham Harry?
-Eh no bo... Chciałem Cię spytać jaki... Co my...
-Spokojnie.
-Przepraszam. Denerwuje się. -wymamrotałem. - A co jeśli jej nie znajdziemy? Albo co gorsza znajdziemy już ją nieży...
-Harry! - Paul przerwał moje najgorsze przecyślenia- Zapewniam Cie, że Elenie nic nie jest. Nie wymyslaj czarnych scenariuszy. Na miejscu czeka już na nas cała ekipa. Mamy samochód, ochronę... Wszystko bedzie dobrze.
-Okej - powiedziałem poddenerwowany.
-Harry.
-Tak?
-Czy jest coś jeszcze co chcesz mi powiedzieć? - spytał menadżer patrzą na mnie uważnie.
-Nie. Chyba nie. Dzieki za wszystko Paul. - odpowiedziałem i wróciłem do Louisa. Wiedziałem, że zbliżamy się do lądowania więc usiadełm na swoim miejscu i zapiąłem pasy.
-I jak? - przyjaciel przyglądał mi się uważnie
-Zobaczymy.
Rece mi drżały, kręciło mi się w głowie i do tego jeszcze ból brzucha. Byłem cały zdenerwowany. Czułem się jak przed jakimś ważnym sprawdzianem albo pierwsza randką.
Nim sie oebjrzałem, wylądowalismy na wielkim pustym placu. Dookoła było pole, a przed nami wielki las.
Na miękkich nogach wysiadłem z samolotu, zabierając ze sobą wszystkie rzeczy któe spakowałem oraz Lily.
-Witamy w Polsce panowie. - odezwał sie Preston który nagle wyrósł przed nami. Na końcu placu stały trzy duże samochody.
-To jak? Gotowi? - zwrócił sie Paul do mnie i do Louisa. Pokiwałem niepewnie głową. Nie byłem w stanie wydusic ani słowa. W mojej głowie cały czas przewijały sie najgrosze scenariusze.
Ruszylismy w strone samochodów, Louis cały czas dotrzymywał mi kroku. Usiadłem obok niego na siedzeniu pasażerów i ruszyliśmy lesną drogą. Nawet nie wiem ile trwała podróż, dla mnie to było jak kilka sekund. Gdy poczułem, że pojazd sie zatrzymał, spojrzałem przerażony na Lou. Krew buzowała w moich żyłach. Wychyliłem głowę przez okno i rozejrzałem sie w około.
-Paul... A tak w ogóle to dlaczego przyjechaliśmy tutaj? Przecież ciotka Eleny podała nam inny adres...
-Tak Harry. Ten adres który nam podała został już sprawdzony przez ludzi których wysłałem wczoraj. W domu nikogo nie było. Opuszczony budynek...
-Więc co my tu robimy? Skąd wiesz, że tutaj akurat...
-Nie mamy stu procentowej pewności - znowu mi przerwał. - Sprawa została zgłoszona na policję a oni namierzyli Kate poprzez jej telefon i kartę kredytową. Ostatni raz płaciła nią na stacji benzynowej niecały kilometr stąd.
Popatrzyłem na niego z podziwem i znowu spojrzałem na ruiny w lesie. Budynek wygladał przerażająco. Powybijane okna, szare, brudne ściany pokryte odpryskującymi farbami, graffiti i innym czerwonym... czymś. Boże Styles uspokuj isę. To tylko farba.
Do ''wejścia'' którym była wielka dziura w ścianie, prowadziła udeptana ścieżka. Wokół niej i budynku lezały odłamki szkła, butelki, puszki, jakieś podarte ubrania i cegły.
Wygramoliłem sie z auta i stanąłem obok Louisa. Przy mojej nodze przysiadła Lily.
-Panowie, pierwsi idą ochorniarze, później ja, wy i z tyłu nastepna ekipa ochronna. Bardzo nie chiałem żebyście szli ale wiem Harry, że i tak byś posz...
-Dokładnie. -potwierdziłem przejęty. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że ściskałem ramię Louisa aż sam się o to nie upomniał. - To jak? Idziemy? - niecierpliwiłem się.
-Najpierw wysłałem 3 ochroniarzy. Sprawdzą czy w środku nie ma nic niebezpiecznego i bedziemy mogli wejść. - powiedział Paul spokojnie. Jak on mógł się nie denerwować?!
-Uspokój się Styles. Zaraz nas tu rozniesiesz.
-Nie pomagasz - mruknąłem.
W końcu 'goryle' dali znak, że można wejść. Ruszyliśmy nierówna ścieżką prosto do dziury. Wkroczyłem do ciemnego pomieszczenia. W środku śmierdziało stęchlizną.
-Chłopcy nie odłączajcie się. - upomniał nas Higgins. Mruknałem cos nie wyraźnie w odpowiedzi i zaczeliśmy 'zwiedzać'. Wchodziliśmy do każdego pomieszczenia po kolei. Nic. Pusto. Za każym razem gdy podchodziłem do drzwi z nadzieją otwierałem. Za każdym razem spotykałem się z zawodem.
Chodziłem, krzyczałem, wołałem ją. Wszystko na nic. Ale nie poddawałem się i nie traciłem nadzieji. No dalej Eleno gdzie jesteś... Nawet pies biegał od pokoju do pokoju i nic.
-Hej! Tu są schody! - krzyknął jeden z ekipy. Od razu pobiegłem w tamtą stronę trzymając kurczowo smycz. Gdy dotarłem do schodów, bez zastanawiania rzuciłem biegiem do góry. Paul wołał za mną moje imię i krzyczał
-HARRY! Wracaj! Tam może być niebezpiecznie!
Jego słowa w ogóle do mnie nie docierały. Odpiąłem smycz od obroży Lily i patrzyłem gdzie pobiegnie. Przetarłem piekące oczy i zacząłem chodzić po sali. Starałem się nie zwracać uwagi na charakterystyczny metaliczny zapach oraz stęchlizne.
Piętro wyglądało podobnie jak korytarz na parterze. Z tym, że tutaj było jeszcze ciemniej. Gruz chrzęścił pod moimi butami. Wziąłem głęboki oddech i krzyknąłem:
-Eleno! Rachael!
Nie wierzę... A co jesli ich tu nie ma. Wytężyłem wzrok żeby dostrzec gdzie jest Lily i zauważyłem jak biegnie w stronę ostatniego pomieszczenia na konću korytarza. Moje serce przyspieszyło. Wręcz słyszałem jego bicie. Rzuciłem się biegiem w stronę psa.
-Harry. - menadżer stanał na początku korytarza.
Znowu nie zwróciłem na Niego zbytniej uwagi i go zignorowałem. Gdy Lily zaczeła szczekać przyspieczylem biegu prawie wywalając sie na gruzie i szkle. Miałem wielką gulę w gardle. Dopadłem do uchylonych drzwi i je mocno pchnąłem. Oddychałem głęboko i nierównomiernie.
-PAUL! LOUIS! - wrzasnąłem.
Omiotłem wzrokiem całe pomieszczenie i zatrzymałem się na ciemnej plamie krwi na ziemi. Aż mnie w gardle ścisnęło. Momentalnie zrobiło mi sie nie dobrze i poczułem się słabo. Złapałem się ściany aby nie upaść. A co jeśli to jest... To o czym myślę?!
Czułem sie jak w śnie. Albo raczej koszmarze. Momentalnie w pomieszczeniu pojawiło się pełno osób. Paul, Preston, Louis... i reszta całej bandy. Ochroniarze skierowali latarki na to. Krew. To na pewno była krew. Wielka plama na ziemi i jeszcze rozbryzgane kropelki na ścianie.
-Preston zadzwoń policję. Wy panowie - Paul zwrócił sie do ochroniarzy - zajmijcie się Harrym.
-Dobrze się czuję. - starałem się brzmiec pewnie ale chyba nikogo na to nie nabrałem.
-Jesteś blady jak ściana. Dosłownie... Harry spokojnie, nie wiadomo jeszcze czyja to kr...
-Jezu dajcie mi spokój! ''Harry uspokój się'' ''Harry spokojnie'' Kurwa czy ja latam jak szaleniec i dre się ze strachu?! Nie! Więc odwalcie się i sprawdzcie czyja to krew do kurwy nędzy!
Wszyscy patrzyli na mnie zszokowani a ja wybiegłem trzaskając drzwiami. Przymknałem oczy i zaczałem biec w stronę schodów. Jak najdaej stąd! Pod powiekami gromadziły mi sie łzy.
Zbiegałem na dół po trzy schodki. Dziwne, że się jeszcze nie zabiłem. Ktos biegł za mną i krzyczał moje imię. Chyba Louis... Zresztą nieważne. Gdy wydostałem się na dwór było już ciemno i chłodno. I bardzo dobrze. Pochyliłem się lekko i oparłem dłonie na kolanach. Próbowałem uspokoić oddech. Z moich ust wydobył się pojędynczy szloch. Nie, nie, nie! Miałeś już nie płakać, Styles! Szybkim krokiem podeszedłem do jednego auta i oparłem na nim ręce. Emocje kumulowały się we mnnie aż w końcu nie wytrzymałem i wubuchłem płaczem. Jaki ja jestem słaby...
-Nie jesteś słaby - wyszeptał Louis. Nawet nie widziałem kiedy podszedł.
-Boże Lou... - mocno się do niego przytuliłem i płakałem w jego ramię.
***
Hey! xx
Pamietacie mnie jeszcze? ;c
Eh... Nie mam weny i natchnienia. Miałam czasami jakies pomysły ale natchnienia wtedy brak i wgl dupa ;//
Bardzo, baardzo, baaaaaaaardzo prosze o komentarze! To mnie bardzo motywuje ;3
No więc mam nadzieję, że nastepny rozdział pojawi sę szybciej a w zamian za to macie ten dłuższy :)
(hhahhahaa ten rozdział chyba jest najdłuższy ze wszystkich do tej pory)
Lots of love
♥
poniedziałek, 22 lipca 2013
Rozdział 16 Don't let me go
Muzyka
Ze snu
wyrwał mnie irytujący dźwięk mojego telefonu. Usłyszałam ciche mruknięcie
Harry'ego. Mimo świadomości co mnie czeka dzisiejszego dnia, miałam dobry
humor.
-Harry...
-Dzień
dobry..- mruknął zaspany na co uśmiechnęłam sie pod nosem.
-Przepraszam,
że Cię budzę ale muszę już wstać.
-Ah, tak.
Racja.- rzucił. Poczekałam chwilę ale nadal sie nie ruszył.
-Harry, ale
teraz.
-No już,
już. -sapnął niezadowolony. Puścił mnie żebym mogła wstać. Wyglądało no to, że
spałam w Jego objęciach.
Podeszłam do krzesła i zabrałam ubrania przygotowane na dzisiejszy dzień i
oznajmiłam brunetowi, że idę do łazienki. Wykonałam poranną toaletę, czyli
umyłam twarz, zęby, rozczesałam włosy i splotłam kłosa oraz się ubrałam.
Spakowałam resztę kosmetyków do mojej fioletowej kosmetyczki i wróciłam
do pokoju. Dołożyłam ją do walizki i postanowiłam zejść do kuchni, przygotować
coś na śniadanie. Harry'ego już nie było w moim pokoju co oznaczało, że obecnie
ubiera się w swoim.
Zbiegłam do kuchni. Już na schodach czułam boski zapach. Mmmm...
Czyżby omlet? Strzał w dziesiątkę. Przy blacie stał Harry.
-Naprawdę
nie musiałeś. - uśmiechnęłam się. On odwrócił się do mnie przodem.
-Ej, a kto
powiedział, że to dla Ciebie? - no racja. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć,
a Hazza widząc moją minę zaczał się głośno śmiać.
-Żartuję. No
jasne, że dla Ciebie. Siadaj.- wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Po chwili
przede mną pojawił się gorący omlet. Chłopak usiadł naprzeciw mnie i razem
zaczęliśmy konsumować śniadanie.
Gdy skończyliśmy pomogłam chłopakowi posprzątać.
-A właściwie
gdzie jest reszta? - spytałam. I jak na zawołanie usłyszeliśmy odgłosy w
salonie a po chwili w kuchni stawiła się cała czwórka.
-Dzień dobry
rodzinko!- uśmiechnął się Louis.
-Dzień
dobry- odpowiedziałam grzecznie. Przywitałam się z resztą i zajęłam się z
brunetem przygotowywaniem kolejnych porcji jedzenia.
Poranek mijał nam bardzo szybko w świetnych humorach. Niestety nadeszła pora na
mnie. Dopakowałam wszystkie potrzebne rzeczy, sprawdziłam czy niczego nie
zapomniałam i byłam wreszcie gotowa. Hazz pomógł mi znieść walizkę na piętro.
No i nadszedł czas na pożegnanie. Nie wiedziałam co mnie czeka w Polsce, co się
dzieje z Rachael, jakie Kate ma zamiary wobec mnie i czy kiedykolwiek jeszcze spotkam
tą piątke która sprawiła, że chociaż te pare dni były miłe.
Ze łzami w
oczach rzuciłam się na szyję Niallowi.
-Niall
dziękuję Ci za... wszystko. Za wczoraj, za to, że pomogłeś mi skopać tyłek
Louisowi.- zaśmiałam się przez łzy.
-Nie ma za
co. Trzymaj się Mała!- przytulił mnie mocno i odszedł kilka kroków dalej
udając, że wszystko w porządku.
-Będziemy
tęsknić. Uważaj na siebie i pamiętaj, że zawsze Ci pomożemy. Dzwoń kiedy
chcesz.- mocno uściskałam Liama i podziękowałam.
-Nie
zapomnisz o nas, nie? Jak mówił Liam i Niall, trzymaj się i bądź
ostrożna.-trochę zdziwiły mnie słowa Zayna. ''Bądź ostrożna''? Wiem o czymś?
Nie, niemożliwe.
-Dziękuję
Ci.
-No chodź tu
młoda- przygarnął mnie Louis. Jezu jak ja będę tęsknić... - Chłopcy już
wszystko powiedzieli. Ja powiem tylko, że fajnie się z tobą mieszkało ale tych
żelek ci nie zapomnę- puścił mi oczko.
-Oj Louis,
Louis. Obiecuję, że Ci je odkupię- zaśmiałam się.
-Obiecuję,
że będę dobrze opiekował się Lily.- tak dobrze słyszeliście. Lily zostaje...
Kate nie pozwoliła mi jej zabrać. Jedynej osoby dzięki której jestem jeszcze
przy życiu.
-Dziękuję.-
rozpłakałam sie na nowo.
No i
Harry...
Now you were standing there right in front of me
I hold on, it's getting harder to breath
All of a sudden these lights are blinding me
I never noticed how bright they would be
I hold on, it's getting harder to breath
All of a sudden these lights are blinding me
I never noticed how bright they would be
Don't let me
Don't let me
Don't let me go
'Cause I'm tired of feeling alone
Wtuliłam
się w miękką bluzę, zostałam otoczona silnymi ramionami. Jak czuć się
bezpieczniej? Słone łzy wsiąkały w materiał. Wtuliłam twarz w Jego szyję. Po
moim policzku spłynęły łzy. Nie moje ale Jego.
-Harry nie
płacz- wydusiłam. - Obiecałam, pamiętasz? Wrócę.
-Wiem.
Eleno...
Niech to
szlag! Usłyszałam dzwonek do drzwi. Już? Nie! Dlaczego!?
Szybko
oderwałam się od chłopaka ale on jeszcze przyciągnął mnie za rękę i szepnął.
-Eleno
kocham Cię. Nie zapomnij. - poczułam jego ciepły oddech przy moim policzku oraz
jak zamyka w mojej dłoni jakiś chłodny przedmiot. Wsunęłam go szybko do
kieszeni i odwróciłam się.
W drzwiach
stała już Kate. Może mi się tylko zdawało ale jakoś miny chłopcom zrzedły na
jej widok. Wzięłam swoją walizkę i podeszłam do brunetki.
-No witaj!
Jak tam? Gotowa?- spytała sztucznie przyjaznym głosem witając się ze mną
buziakem w policzek.
-Jasne. -
mruknełam i wyszłam razem z nią z domu. Jeszcze przy samochodzie odwróciłam się
w stronę okna w którym stał Harry. Nawet nie próbowałam się uśmiechnąć.
Pokiwałam mu jedną ręką i wsiadłam do pojazdu. Po chwili odjechałam czarnym
autem zostawiając chłopaka którego pokochałam.
Zajęłam miejsce w miękkim fotelu przy oknie. Zapięłam pasy i od razu
wyjęłam odtwarzacz z muzyką i słuchawki. Obok mnie usiadła Kate a dalej Bryan.
Podczas lotu nie zwracałam uwagi na otoczenie. Zamknęłam się w moim świecie.
Tylko ja i muzyka.
-Wstawaj
ślicznotko. - poczułam szarpnięcie za ramię. Otworzyłam gwałtownie oczy i
rozejrzałam się. Pokład był już prawie pusty. Zabrałam szybko swoje podręczne
rzeczy i wyszłam z samolotu.
Odetchnęłam rześkim powietrzem. Wiatr rozwiewał moje brązowe włosy.
Kilka kosmyków wysunęło się z mojego warkocza wpadając mi do oczu.
-Chodź-
dostałam polecenie od Kate. Ruszyłam za wielkim mężczyzną.
Czy oni potrafią mówić po polsku? No tak, nie pomyślałam.
Jeżeli nie to ja będę zmuszona...
Dotarliśmy
do busu który podwiózł nas pod wejście do lotniska, tam wysiedliśmy i szybko
przeszliśmy na kontrolę. Znowu.
muzyka
-Gdzie
jedziemy?- Spytałam w końcu, ale w odpowiedzi dostałam tylko surowe spojrzenie
od Kate.
Po odebraniu bagażu, załatwieniu tych wszystkich kontroli, wsiedliśmy do
czarnego Marcedesa czekającego pod lotniskiem. Bałam się. Nie wiedziałam gdzie
mnie wiozą. Wyjechaliśmy już dawno z Poznania - bo tam lądowaliśmy - i od 2
godzin jedziemy jakąś leśną drogą. Może przez cały ten czas minęliśmy z dwa
samochody? Trochę mnie to niepokoiło.
Całą podróż przesiedziałam w ciszy. Kate co kilka minut odbierała telefony,
rozdawała rozkazy lub poganiała kierowcę żeby się pospieszył. Gdy zadzwonił po
raz kolejny jej telefon i po kilku słowach zorientowałam się, że chodzi o
Rachael postanowiłam podłsłuchać.
-Co?! Jak to
wbiłeś jej nóż w brzuch?... Nie! ... Żyje?... - zamarłam. Jak to wbił Rach nóż
brzuch? Przecież jeżeli nikt jej nie zawiezie szybko do szpitala może nie
przeżyć.
Gdy Kate skończyła połączenie od razu na nią naskoczyłam.
-Mówiłaś, że
nic jej się nie stanie! Zabiłaś ją! On ją zabił! Jak mogłaś! - wrzeszczałam.
Kobieta miała obojętny wyraz twarzy dopóki nie usłyszała ode mnie jak ją wyzywam
od 'szmat'.
-Zamknij
się! Zaraz skończysz tak jak ona!- to uciszyło mnie na chwilę. Krótką chwilę.
Siedziałam skulona w samochodzie, drżałam ze strachu. Cały czas płakałam,
martwiłam się o Rachael.
Dojechaliśmy na miejsce ok. 18. Gdy tylko wysiadłam z auta przyleciało do mnie
kilka komarów. Ughhh. Nienawidzę.
Bryan prowadził nas wąską ścieżką do jakiegoś starego, najwyraźniej
opuszczonego budynku, który znajdował się niedaleko samochodu. Sam widok
straszył. Powybijane okna, wyważone drzwi, ściany w grafitti... Wyglądało na
jakąś opuszczoną fabrykę. Od razu na plecach poczułam ciarki.
Przeszliśmy przez bramę która mimo wszystko jakoś się trzymała i nawet miała
założone zabezpieczenie w postaci szyfru. Gdy podeszliśmy bliżej zauważyłam kamery
przymocowane na ścianach. Jedna była zwrócona wprost na mnie. Wszystko
zaczynało mnie coraz bardziej przerażać. Nagle sobie przypomniałam o kuzynce.
Co ja bym teraz dała żeby ją zobaczyć... Hmmm. Bardzo możliwe, że to nastąpi
jeszcze dzisiaj.
Z budynku wyszedł nieznajomy mi mężczyzna. Ubrany był w czarny t-shirt przez co
jego liczne tatuaże były odsłonięte.
Bez słowa podszedł do mnie i pociągnął mnie za łokieć w stronę wejścia.
Spojrzałam jeszcze przez ramię na Kate i Bryana. Złośliwe uśmiechy nie
zwiastowały niczego dobrego.
Strach ogarnął całe moje ciało. Budynek oed wewnątrz wyglądał gorzej niż się
spodziewałam. Cuchnące powietrze, obsypujące się ściany, dziury w podłodze,
plamy krwi na ścianach. Wolałam nawet nie myśleć do kogo należała.
Szliśmy
różnymi korytarzami. Niska temperatura była przyczyną moich flegmatycznych
ruchów.
-Szybciej-
warknął mężczyzna. Dreptałam za nim z nogi na nogę. Trzęsłam się z zimna ale
nie miałam odwagi o tym powiedzieć. Facet szedł przede mną i nawet nie sprawdzał
czy za nim idę. Zresztą to oczywiste, bo mimo moich starań, pogubiłam drogę już
przy trzecim zakręcie. Niestety nie potrafiłabym już wrócić do wyjścia. Byłam w
pułapce.
Zatrzymaliśmy się na szczycie schodów,
początku długiego korytarza. Na ziemi leżały odłamki szkła, śrut do pistoletu
lub innej broni oraz nóż. Wzdrygnęłam się na sam widok. Mężczyzna poprowadził
mnie dalej, aż doszliśmy do pustej sali. No nie całkiem pustej. Po lewej i po
prawej stronie znajdowały się drzwi, lub same framugi.
-Zostań tu.-
aż podskoczyłam na Jego ostry ton. Stanęłam
przy wejści a on odszedł zostawiając mnie samą. Nie wiedziałam co mam robić.
Czy czekać na kogoś? Jedno było pewne- byłam zmarznięta. Na dworze na pewno już
zapadał zmrok. Ja tez ledwo co widziałam, jedynie szpary w ścianach lub
pomieszczenia bez drzwi dostarczały słabą smugę światła.
W końcu postanowiłam trochę ‘pozwiedzać’.
Chyba nic się nie stanie. Jak ktoś będzie szedł to usłyszę.
Podeszłam do
pierwszego pomieszczenia. Gruz zachrzęścił pod moimi butami. Ta cisza mnie
przerażała.
Uchyliłam lekko drzwi ale nic tam nie
znalazłam oprócz jakiegoś szarego kawałku materiału. W każdym kolejnym
pomieszczeniu zastawałam podobny widok oraz dość nieprzyjemny zapach. Na
razie nikt się nie pojawiał wiec chodziłam dalej. Odgłos moich butów odbijał
się echem od ścian. Ta cisza mnie trochę przerażała.
Po jakimś
czasie zaczęłam odczuwać ból nóg i zmęczenie. Widoczność też była ograniczona, mimo,
że mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności.
Spojrzałam na zegarek w telefonie który wskazywał 22:54. Może powinnam ich poszukać? Jak
chowałam telefon, zahaczyłam palcami o zimny przedmiot. Szybko go wyciągnęłam z
kieszeni.
To jest ta
rzecz którą dzisiaj rano dał mi Harry. Łańcuszek. Powiesiłam go na dwóch palcach
żeby móc go dokładnie obejrzeć. Nie mogłam mu się przyjrzeć, już ledwo co
widziałam w tych ciemnościach. Palcami badałam jego kształt. Samolocik
papierowy. Identyczny. Harry ma taki sam. Widział jak zawsze się nim
zachwycałam, teraz też taki mam. Zawiesiłam go na szyję i schowałam za bluzkę.
Będzie przypominał mi o Nim. Położyłam na nim rękę i zamknęłam oczy. Łzy
próbowały wydostać się spod moich powiek.
Obiecałam mu. Wrócę, nie zostawię go.
Gdy już straciłam nadzieje, że kogoś
spotkam zdecydowałam się znaleźć sobie jakiś koc. Weszłam do pokoju oznaczonego
jako „Biuro”. Życie lubi mnie zaskakiwać. W najbardziej niespodziewanych
momentach dostajemy to czego chcieliśmy. Nie wiem czy to zawsze dobrze. W moim
przypadku raczej nie. Gdy ujrzałam swoją kuzynkę leżącą w kałuży zasychającej
krwi, zaparło mi dech. Czas się zatrzymał. Upadłam na kolana przy jej ciele.
Nie oddychała. Miała otwarte oczy, ale nie miały życia. Bez blasku. Blade i
zimne ciało.
Your eyes, they shine so bright
I wanna save their light
I can't escape this now
Unless you show me how
Ze
szlochem zaczęłam wołać i krzyczeć jej
imię, ale to nie przywróciła jej życia.
-Nie! To
niemożliwe! Ty nie możesz być martwa – wyłam.
-Wszystko
jest możliwe - odwróciłam się szybko
żeby ujrzeć osobę która to powiedziała ale mój wzrok spotkał tylko zatrzaśnięte,
ciężkie, metalowe drzwi. Huk odbijał się echem od szarych ścian a mój szloch
wypełniał pomieszczenie jeszcze przez kilka godzin.
***
Nie wiem co mam powiedzieć. Może na poczatek, że nie mam pojęcia jak was przeprosić. 2 miesiące? Przegięłam. Oraz mam kilka wiadomości dla was. WAŻNE dlatego proszę żeby każdy przeczytał:
Po pierwsze: zastanawiam się nad usunięciem bloga. To nie ma sensu. Mało osób czyta, rozdziały są rzadko, ja nie mam czasu ;c Albo zawieszę bez odwołania albo całkowicie usunę. Napiszcie mi w komentarzach czy jest sens prowadzić tego bloga.
Po drugie: jak wam się podoba rozdział? Męczyłam go chyba 3 tygodnie ;o
Po trzecie: cytaty :) Pasują czy nie? Jeżeli przeszkadzają w czytaniu i wgl to nastepnym razem bedzie bez. Pierwszy jest z piosenki Harry'ego- Don't let me go, a drugi z Iamgine Dragons- Demons. Z tych piosenek które są do rozdziału.
Po czwarte: JAK WAM SIĘ PODOBA NOWY SZABLON? ♥ Mi ten wygląd bloga osobiście sie bardzo podoba i czekam na wasze opinie :)
Napiszcie co o tym sądzicie ♥
Kocham was i jeszcze raz przepraszam :) x
Subskrybuj:
Posty (Atom)